* BIESZCZADY 2004
Wycieczka 6     Terka, Tworylne, Krywe, Zatwarnica.

m6.jpg (84288 bytes)

   Taką trasę planowałem od wielu lat - od czasu kiedy zacząłem przyjeżdżać w Bieszczady.


   Niestety, z reguły mieszkamy z żoną w Wołosatym (bądź w Ustrzykach Górnych) i ten fakt powoduje, że zorganizowanie tej wycieczki zawsze natrafiało na trudności logistyczne.


   Tym razem, ponieważ byliśmy w większym gronie udało się. Na wycieczkę poszliśmy praktycznie wszyscy - poza grupą pozostała tylko wnuczka wraz z opiekunem czyli moim synem. Taka "pełna" obsada wycieczki wynikała m.in. z analizy opisów w przewodnikach. Opisy są imponujące i w pełni odpowiadają urokowi wycieczki.    W starszym wydaniu przewodnika Andrzeja Olszańskiego jest informacja, że suma podejść wynosi 350m - nowe wydania o tym nie mówią. Nie dajcie się zwieść !!!! Mój GPS naliczył ponad 800m. I tak jest na prawdę. Gdyby trzymać się do końca opisów przewodnikowych długość trasy wyniesie ok. 22-23 km. My skorzystaliśmy ze skrótów, więc było trochę mniej.


   Do wycieczki byłem przygotowany dość dobrze. Niektóre odcinki trasy, którą planowałem przejść "zaliczyli" już inni GPS-owcy, tak więc moja UMP w tym rejonie - przynajmniej w zakresie dróg polnych - wyglądała
(jak się później okazało) dość przyzwoicie. Ze ścieżkami (skróty) było znacznie gorzej.


   Do Terki podjechaliśmy dwoma samochodami i tam zostawiliśmy je przy bocznej drodze na wysokości jakiejś małej "knajpki". Zgodnie ze wskazaniami UMP ruszyliśmy tą boczną drogą w kierunku widocznej w oddali przełeczy. Mniej więcej na wysokości odejścia w prawo znaków zielonych droga utraciła swój "utwardzony" charakter i przekształciła się w błotnistą gliniankę.   Praktycznie przez następne 15-17 km tak właśnie wyglądała nasza wędrówka - zasysająca buty, mokra, zdradliwa i śliska glina miejscami powodująca zapadanie się na głębokość do 20 cm.


   Z przełęczy śliczny widok do tyłu na Terkę. Przed nami i obok nas wspaniałe łaki i lasy oraz ambony dla myśliwych. (właśnie jakaś dwójka "przestrzeliwała" broń). Droga prowadziła zgodnie ze wskazaniami GPS i po jakimś czasie doprowadziła nas do mostu na Sanie. (w okolicach dawnej wsi Studenne obie drogi z UMP są prawidłowe).
Weszliśmy na most, aby rzucić okiem na San i Otryt, a następnie dalej ruszyliśmy zgodnie z wyznaczoną trasą, od czasu do czasu obserwując po lewej stronie ubogie widoki na San. Po dojściu do ostrego zwrotu w prawo po ok. 100m nad brzegiem Sanu idealne miejsce na biwak (naniosę je na UMP). Tu zarządziłem popas.


   Po odpoczynku ruszyliśmy dalej, bardzo błotnistą drogą, z coraz ciekawszymi widokami na San. Mniej więcej po 6-6,5 km od początku wędrówki wysoka do tej pory na 2 metry roślinność nagle z jednej strony ścieżki ukazała się nam w takiej postaci, jakby przeszło przez nią gradobicie. W pierwszej chwili nie skojarzyliśmy, dlaczego roślinność jest "położona". Kiedy uszliśmy jednak kilkanaście metrów wszystko stało się jasne. Na gliniastej ścieżce widniał wyraźny trop niedźwiedziej łapy ! Niedźwiedź, podobnie jak my chyba się poślizgnął na glinianej ścieżce i ostro wysunął pazury. Ślad był imponujący - wielkości główki małego dziecka ! W dalszej części wycieczki jeszcze trafiliśmy na dwa tropy "misia", ale znacznie mniejsze - tak powiedzmy wielkości dłoni. Co do tropów - na sporej części szlaku było ich zatrzęsienie. Zwłaszcza tropów rogacizny.
   Żona, tak była przejęta, że prawie chciała wracać. Udało się jednak uspokoić nerwy i ruszyliśmy dalej. Za nami od czasu do czasu było słychać niepokojące pomruki. Nie. To nie był niedźwiedź. To był odgłos burzy. Burza dopadła nas bezpośrednio przed Tworylnem. Widoczna na wprost przed nami aleja lipowa (pozostałości dawnego dworu) z wysokimi drzewami, w tym jednym - wyraźnie w przeszłości trafionym piorunem, skutecznie ostudziła naszą ochotę do dalszego marszu.

   Czekając w krzakach na uspokojenie burzy straciliśmy ponad godzinę. Tworylne przeszliśmy w deszczu.   Niestety nie mieliśmy ochoty na zwiedzanie tu i ówdzie widocznych ruin.   Chyba przyjdzie nam kiedyś wrócić do doliny Sanu :-)


   Za Tworylnym pogoda jakby się uspokoiła, chociaż odległe grzmoty było nadal słychać. Bardzo błotnistą drogą (w tym bród przez dość porywisty strumień) pełną tropów dzikiej zwierzyny w końcu opuściliśmy okolice Sanu dochodząc do Krywego. Nie wdając się w szczegóły mieliśmy niezbyt przyjemne pouczenie od Pani Tosi (agroturystyka), że nie powinniśmy jeść na łące podwieczorku, bo jej pies tego nie lubi i może zrobić nam krzywdę (!!??) Pies jak pies - owczarek podhalański, więc myślę że dla ludzi raczej nie groźny. Jednak o młodych pasących się na łące bykach, które się zainteresowały naszym śniadaniem, a może naszymi kolorowymi kurtkami przeciwdeszczowymi tego powiedzieć nie można było. Trochę nam skóra cierpła, gdy podchodziły na odległość kilku metrów. Po posiłku ruszyliśmy na nieodległą - od początku miejscowości Krywe widoczną górkę: Ryli.


   Ponieważ było dość późno, dzień pochmurny i słychać było coraz bliższe grzmoty wymyśliłem, że zamiast iść wyraźną drogą (jest na mapie oraz na UMP) postaram się znaleźć (również widoczny na mapie i obecnej edycji UMP) skrót, który powinien nam przynieść co najmniej 1,5km oszczędności. Niestety w miejscu wskazanym przez GPS skrótu nie było. Kiedy już straciłem nadzieję (po ok 250m) zobaczyłem dość wyraźną ścieżkę w dół. Wg mojej mapy (a także mojej UMP) ścieżka prowadziła w kierunku strumienia - wzdłuż którego powinna iść ścieżka lub polna droga. Ona bez problemu powinna nas doprowadzić do mostku i drogi bitej. Kiedy już zeszliśmy w dół, ścieżka - zresztą coraz mniej wyraźna o dziwo skręciła w kierunku wschodnim czyli ...... nie tak jak powinna. Jasne już było że do "równoległej do strumienia" ścieżki (a ja w ogóle miałem nadzieję na polną drogę) nie dojdziemy - bo właśnie nią idziemy. Zarządziłem odwrót i pilne śledzenie zarośli po lewej stronie. Gdzieś wśród paproci można było zauważyć ślady takiej niby pseudo-ścieżki, które nas po jakichś 50m doprowadziły do polany z chyba 10 metrowej wysokości wigwamem (to nie żart). W koło żywego ducha. Gorzej że od wigwamu ścieżka prowadziła wprost do strumienia, a nie tak jak się spodziewałem - wzdłuż. Do mostku wg GPS mieliśmy tylko 270m, ale przedzieranie się przez krzaki i krzewy było praktycznie niemożliwe.

    Zaryzykowaliśmy przejście przez strumień wcale nie płytkim brodem - przytrzymując się powalonego drzewa. Z drugiej strony strumienia - ledwo widocznymi śladami (w lesie była już szarówka) w niespełna 50m dotarliśmy do łąki. Kamień z serca. GPS - namiar na mostek (250m) i do przodu :-). Hurra łąką docieramy do drogi. Mostek też jest. Tu po paru krokach spotykamy idących z Zatwarnicy mieszkańców wigwamu - grupę "wolnej" młodzieży. Z dobrotliwym uśmiechem patrzą na nasze przemoczone ubrania. Pocieszają, że do Zatwarnicy pozostały ze 3 kwadranse. Niestety, okazało się, że droga do przebycia jest jeszcze dość długa, a co gorsze często prowadzi w górę, co przy naszej kondycji i naszym zmęczeniu wydłużyło czas wędrówki do ok. 1,5 godz. Najgorsze jednak było to, że w końcu dopadła nas powtórna burza, która ciągle gdzieś się kręciła w pobliżu. Krople deszczu wielkości paznokcia przez blisko godzinę nas atakowały skutecznie przenikając przez wszystkie zabezpieczenia. W końcu okazało się, że zrobiły nie lada spustoszenie w mojej zapasowej i chyba suchej do tej pory bieliźnie.

   Po drodze jeszcze jeden skrót, który (wybrałem złą ścieżkę) wyprowadził nas do miejsca wierceń i poszukiwań ropy. Tu jednak bez problemu łąką zeszliśmy do drogi.

   Minąwszy po lewej kościółek doszliśmy do szosy, gdzie na raty odebrał nas samochodem syn z wnuczką. Zostaliśmy odtransportowani do Sękowca - do sklepu spożywczego. Przed sklepem - parasole reklamujące pewien browar - jedyna ochrona przed deszczem.

   Wbrew pozorom teraz nastał najtrudniejszy okres wycieczki. Syn miał zawieźć ojca i szwagierkę do Terki po samochody, którymi mieli po nas wrócić. Ciemno, deszcz, górskie kręte drogi - odległość kilkudziesięciu kilometrów - bez trudu można było wymyślić, że będziemy na nich czekać ok. 2 godz. !

    Poza butami (tak nogi miałem suche, ale inni uczestnicy wycieczki nie) nie miałem na sobie żadnej suchej rzeczy.   Na dodatek sklepik prowadzi tylko piwo i nie było czym się rozgrzać.


   Tu na wysokości zadania stanął ojciec sklepikarza. Zaprosił nas do domu. Ugościł gorącą herbatą - posadził przy "kuchni z płytą". Gołym okiem widać było jak z nas "paruje". Gospodarz wraz z żoną i synową przez blisko 2 godz. zabawiał nas opowieściami bieszczadzkimi. Na prawdę cudowni ludzie. Myślę, że nigdzie indziej takich bym nie spotkał.


   Gdyby ktoś chciał spędzić miłe wakacje "na końcu świata" to polecam: sklep w Sękowcu - gospodarz ma dla turystów komfortowe mieszkanko na wynajem.


   W końcu doczekaliśmy się na samochody. W drodze powrotnej (23.oo) w hotelowej kawiarni w Ustrzykach kupiliśmy antygrypinę - niestety drogo bo bez recepty i baaaaardzo wesoło zakończyliśmy ten "pracowity" dzień. Dodam, że nikt nawet nie miał kataru. Lekarstwo podziałało :-)

m6-02.jpg (32602 bytes)

Terka coraz niżej. Pogoda dopisuje. Na razie.

m6-03.jpg (39702 bytes)

Pierwsze podejście za nami.

m6-04.jpg (33436 bytes)

Schodzimy w Dolinę Sanu.

m6-05.jpg (28406 bytes)

Mam wesołe usposobienie. Ubiór również :-)))

m6-06.jpg (33897 bytes)

Na około łaki, lasy i najważniejsze .... brak ludzi.

m6-07.jpg (44637 bytes)

Studenne. Wyrażna błotnista droga.

m6-08.jpg (36459 bytes)

Na niektórych odcinkach droga jest prawie sucha.

m6-09.jpg (46867 bytes)

Niestety tylko na niektórych.

m6-10a.jpg (37004 bytes)

San. W tych okolicach trafiliśmy na trop misia.

m6-10b.jpg (34332 bytes)

Ten trop wywarł na nas wrażenie.

m6-10c.jpg (42676 bytes)

Ten nie. Wilki nie są groźne.   Może zresztą to był duży pies ?  Oba tropy sfotografowane lustrzanką Krystyny.

m6-10.jpg (40660 bytes)

Pierwsza burza. Widoczne w tle wysokie drzewa zmusiły nas do ponad godzinnego postoju.

m6-11.jpg (34124 bytes)

Tworylne już za nami. Burza też.

m6-12.jpg (27180 bytes)

Ale niebo nadal nie wyraźne. No i grzmi.

m6-13.jpg (40926 bytes)

Adidasy na bieszczady są zdecydownaie za lekkie.

m6-14.jpg (23900 bytes)

Podejście pod Ryli. To ostatnie zdjęcie. Niedługo nastąpi oberwanie chmury. Aparat pomimo, że w folii - zaparuje i nie będzie się nadawał do użycia. Podobnie jak komórka. Tylko VISTA wytrzymała.

   Podsumowanie: Wycieczka reklamowana w przewodnikach jako jedna z najatrakcyjniejszych w Bieszczadach. PRAWDA. Szkoda tylko, że nie trafiliśmy w pogodę i nie zwiedziliśmy ruin w Tworylnym i Krywem. No cóż będzie trzeba wyprawę powtórzyć :-)

    Poza Panią Tosią w Krywem, na szlaku spotkaliśmy tylko dwoje ludzi.

TOPOGRAFIA:
    Drogi bite i drogi polne, którymi szliśmy są na mapie oddane prawidłowo.   Niestety w terenie brak jest wielu ścieżek, które widnieją na mapach.   
    Trudności orientacyjne: minmalne (gdybym nie korzystał ze skrótów - problemów by nie było)
    UMP wymaga korekt - przede wszystkim usunięcia ścieżek, których nie widziałem.

Na mapie poza dotychczasowymi symbolami zaznaczyłem:
   
----  Niewiarygodnie duże zagęszczenie tropów..
     
  Pierwszy trop niedźwiedzia.

m6aa.jpg (81892 bytes)
m6a.jpg (86634 bytes)
 

  DALEJ        SPIS wycieczek